niedziela, 27 czerwca 2010

"Nie rezygnujcie!" Lidia Popiel

Mijający tydzień był wyjątkowy pod względem ilości ciekawych, a chwilami także bardzo inspirujących wydarzeń. Kilka z nich zostanie w najbliższym czasie utrwalonych na naszych "łamach". Dziś pierwsze, chyba najbardziej pobudzające do działania i zachęcające do rozwijania pasji, mimo przeciwności. Lidia Popiel... czy już wszystko wiadomo? Kobieta znana dzięki swoim niezwykłym fotografiom. Tak, tak - to także żona Bogusława Lindy. Teraz z czystym sumieniem można zacząć zazdrościć ;)


Skorzystałyśmy z możliwości odbycia fotograficznych warsztatów z Lidią Popiel, gdzie można było podpatrzeć kilka niezbędnych sztuczek portrecisty, a wcześniej posłuchać trochę o pracy fotografa, która nie zawsze wygląda różowo i kolorowo jak na zdjęciach. Czasem jest po prostu buro i czarno - biało, zwłaszcza gdy nasz model/modelka ma zgoła inną niż nasza, wizję sesji zdjęciowej albo, co gorsza, nie poznaje siebie na wykonanych i obrobionych zdjęciach. Podobno najlepiej pokazywać fotografie, gdzie zastosowano efekt lustrzanego odbicia. Wtedy fotografowanej osobie łatwiej jest je zaakceptować, bo po prostu siebie na nich poznaje. W końcu każdy z nas widzi siebie tylko w lustrze, a nasze twarze nie są przecież idealnie symetryczne.

Ujawniły się też kulisy pracy z polskimi aktorami, prezenterami telewizyjnymi czy sportowcami. Usłyszałyśmy kilka smaczków z życia fotografki "gwiazd". Wiemy już na pewno, że prowadząca "Magiel Towarzyski" może być trudna nie tylko na telewizyjnym ekranie, a Muszka to prywatnie bardzo miła dziewczyna, która na niebotycznych szpilach próbuje się wspiąć na szczyty kariery.

Znamy też miejskie perypetie fotografki, która mówi o nich mniej więcej tak - "Niedawno robiłam modę na ulicy, chciałam to zrobić w takim nowoczesnym stylu i przez większość czasu użerałam się z ochroniarzami budynków, którzy zabraniali robić zdjęcia, na których w tle są wieżowce. Oczywiście nie mają do tego prawa". My też niedługo wrzucimy tu zdjęcia z architekturą, na razie grzecznie czekają na swoją kolej (całe szczęście nikt nas tym razem nie przeganiał i nie zabraniał robić zdjęć z wieżowcami w tle). 

Jednak najważniejsze z ważnych słów, które  padły podczas tego spotkania to "Nie rezygnujcie!". Banał? Może..., ale za to jaki pokrzepiający ;) Zwłaszcza jeśli pada z ust osoby, o której ma się wrażenie, że chyba wie co mówi. I jeszcze jedno - "Fotograf nie powinien robić zdjęć do szuflady. Powinien się nimi dzielić". Korzystamy z tej rady od samego początku.
Ania



fot. Sofia, Paweł, Ania

sobota, 19 czerwca 2010

Do czego pasuje słomkowy kapelusz?

No właśnie, do czego? Czy tylko na plażę i do ogrodu? Naszym zdaniem nie. Słomkowy kapelusz świetnie sprawdza się nawet przy bardzo formalnych i eleganckich stylizacjach. Nadaje im nieco nonszalancji, luzu i oryginalności. Poza tym tego lata jest absolutnie niezbędnym dodatkiem (podobnie zresztą jak w roku ubiegłym). Nie ważne czy w wersji romantycznej, czy bardziej męskiej i zawadiackiej - w każdej z nich doda uroku i co teraz niezwykle ważne - kobiecości.




Naszym zdaniem słomkowy kapelusz najefektowniej prezentuje się w kontrastowych zestawieniach. Nie z sukienką w kwiaty i zwiewnym szalem, bo to zbyt oczywiste. Z męskimi spodniami, koszulą, marynarką plus size czy ascetycznie prostą małą czarną będzie za to smakowitą wisienką na torcie.
Ania


fot. Sofia

środa, 2 czerwca 2010

No Logo

Na początek słówko o metkach – nie będziemy metkować, podpisywać co, z jakiego sklepu, czyje i gdzie kupione. Nie dlatego, że metkowanie jest be, po prostu wolimy zdjęcia bez elementów reklamowych i stąd nasze dzisiejsze hasło programowe: „No Logo”. Oczywiście wyjątkiem są rzeczy wspaniałe, niepowtarzalne i jedyne, gdzie wypada podpisać spod czyich rąk wyszły. Poza tym spory zbiór naszych ubrań pochodzi z pchlich targów, lumpeksów czy ciuchowych wymian i właściwie nie sposób odnaleźć gdziekolwiek drugą taką samą rzecz. Dlatego, po wtóre, nie metkujemy. :)


Dzisiejsze zdjęcia miały być miejskie – wyszły sentymentalne. Podziałał chyba klimat starówki. Idąc tym tropem, następnym razem gdy będziemy chciały miejskiej dżungli, wybierzemy się do zoo. Wszystko, prócz butów, to skarby porzucone i znalezione po raz drugi (a kto wie, może nawet trzeci). Spódnica pochodzi z najtańszego lumpeksu jaki znam – w dniu jej kupna nie wydałam nawet całej złotówki. Wymagała trochę pracy – nie mojej, ale całe szczęście mam zdolną mamę. Efekt wydaje się całkiem przyzwoity, zwłaszcza z paskiem, który nieco szlifuje surowe wykończenie spódnicy. Koszulka – klasyk nad klasykami – biała, prosta, najlepsza. Szukałam takiej parę lat. W końcu znalazłam w ulubionym sklepie.
Ania




fot. Sofia